Archiwa tagu: Jeff Easterson

Jeff Easterson – wspomnienie

Jeffa poznałem w zawodowo ważnym dla mnie roku 1996. Najpierw w styczniu pojechałem na egzamin sędziowski do Mediolanu, gdzie Jeff był wykładowcą, group liderem oraz egzaminatorem.

Oprócz biegłej znajomości prawa brydżowego sędzia powinien być dobrym psychologiem, powinien umieć wczuć się w zawodnika, wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby interwencja sędziowska nie była potrzebna – tę Jego lekcję zapamiętałem na zawsze, a o jej słuszności wielekroć się przekonałem podczas mojej pracy sędziowskiej.

Później we wrześniu 1996 po raz pierwszy przyjechałem do Puli na festiwal brydżowy (w latach poprzednich w okresie późnoletnim jeździło się do Wenecji, ale w 1996 była jakaś kolizja kalendarzowa i padło na Chorwację), a pierwszą osobą, którą natknąłem się na sali gry w hotelu Histria był …Jeff. Ku mojemu zdziwieniu rozpoznał mnie: – Krnąbrnych dyskutantów zawsze pamiętam – stwierdził bez ogródek i prawie natychmiast wpadł na pomysł… ale najpierw rozmowa, której konkluzją była oferta.

– Mamy problem z polskimi zawodnikami tutaj w Puli…, zaczął Jeff.

Jakoś się nie dziwię, my Polacy

– Wiem, co chcesz powiedzieć, że lubicie postawić na swoim…

– No i co w tym dziwnego…

– Niby nic, bo większość zawodników jest czupurna, ale Polacy się jednak wyróżniają…

Chyba miałem groźną minę, bo Jeff natychmiast dodał:

nie tym nawet, że częściej dyskutują z sędziami, bo to jest normalne, ale niestety po polsku, dodał ze zbolałą miną.

Jeff biegle władał pięcioma czy sześcioma językami – angielskim co zrozumiałe, bo był Amerykaninem, niemieckim, co zrozumiałe, bo mieszkał w Berlinie, włoskim, co zrozumiałe, bo miał dom w Palermo, francuskim, co zrozumiałe, bo miał dom w Perpignan, hiszpańskim, co zrozumiałe, bo Perpignan leży blisko Barcelony, ale nie polskim, co niezrozumiałe, bo miał żonę Polkę. Jaga – ładniutka, drobniutka Ślązaczka biegle mówiąca po niemiecku i angielsku nauczyła Jeffa słowa pierogi, bo był smakoszem, ale dalej z polskim ani rusz. Za karę nazwała ich psa Farfocel, co by za łatwo z wymową nie było. Ciesz się, że nie nazwałam go Chrząszczyk – odpowiadała na protesty męża, który usłyszawszy przepiękne nasze określenie małego insekta, natychmiast zgodził się na Farfocla.

– Sam więc widzisz, że potrzebujemy dobrego sędziego z językiem polskim – stwierdził autorytatywnie i przekazał mnie w ręce szefa festiwalu, nieodżałowanego BRKa. I tak zostałem sędzią najpiękniejszego festiwalu brydżowego na świecie, a ta niebywała przygoda z Pulą, dzięki Jeffowi, trwa do dzisiaj.

Jeff był doskonałym brydżystą, o czym wkrótce miałem się przekonać, gdyż tuż po głównych imprezach festiwalowych zaczynały się czterodniowe wczasy brydżowe, gdzie miałem przyjemność być jego partnerem. Chyba jeszcze lepszym był sędzią, a jego wyczucie sytuacji przy stole było sławne. Podczas interwencji nie było wątpliwości, kto jest kierownikiem stołu.


Festiwal w Puli rozrastał się z roku na rok, więc i ekipa sędziowska rozrastała się z roku na rok, a jako sędzia główny preferowałem Polaków, co nie dziwota, więc niebawem w zespole pojawił się najpierw Mirek Męcik,

(na drugim zdjęciu z sędzią bułgarskim), a później Czaja, z którego pojawieniem się w Puli wiąże się pewna zabawna anegdota. Otóż liczenie wyników w Puli do roku 2001 odbywało się trybem wakacyjnym. Liczmeni grali najpierw w turnieju, później rozkładali sprzęt, więc wyniki turnieju, który kończył się o 1.30 po północy były dostępne wraz ze wschodem słońca, mniej więcej koło 5 rano i pierwszymi oglądającymi byli najwytrwalsi bywalcy baru usytuowanego nieopodal miejsca rozgrywek. W 2002 roku przywiozłem Czaję.

– Kolejny sędzia z Polski? zapytał Jeff.

– I sędzia i komputerowiec, ale niebywale szybki.

W Berlinie też mamy szybkich liczących.

Ok, poczekamy, zobaczymy, pomyślałem.

Skończył się pierwszy, inauguracyjny turniej na impy. tzw. butler, 146 par. Chorwacka ekipa licząca zaczęła rozkładać sprzęt, co zajęło im jakieś 15 minut i tyleż minut potrzebował Czaja na wywieszenie wstępnych wyników. Zawodnicy, organizatorzy, obsługa oniemieli. Ale najbardziej zaskoczony był Jeff.

Mission impossible, szepnął po amerykański, …po czym wykupił karnet na oglądanie liczącego Czai.

Turniej się kończył, Czaja przy komputerze, Jeff na krzesełku niedaleko, stoper uruchomiony.

12 minut, 34 sekundy, po chwili raportował.

11 minut, 26 sekund, donosił następnego dnia.

Karnet stracił ważność w 2006 roku, gdy w Puli pojawiły się pierniczki.


Ciekawostką jest, że moja żona Jola poznała Jeffa dużo wcześniej, niż ja, jeszcze podczas swojego pobytu w Berlinie. Bardzo się polubili, chodzili do tego samego klubu, Jola jako zawodniczka, a Jeff oczywiście sędziował.

Przywitanie więc w Puli było bardzo radosne, a Jeff wymyślił, że od tej pory obowiązkowy będzie coroczny obiadek sędziowski w gronie sędziów, sympatyków i rodzin.

Co roku inna knajpa, a przyjemnością było oglądanie Jeffa-smakosza, gdyż kuchnię śródziemnomorską uwielbiał.

Istotą sędziowania są m.in. konsultacje sędziowskie, gdzie burza mózgów ekipy wypracowywała prawidłowy werdykt. Opinia Jeffa była zazwyczaj kluczowa, a jego analizy przypadków były wykorzystywane do ćwiczeń na kursach sędziowskich.

Na zakończenie festiwalu ekipa sędziowska strzelała sobie fotkę – ku pamięci.

Na ostatniej fotce Jeffa nie znajdziecie. Miał chore kolano i obiecał, że opuści nas tylko na rok. Nie przewidział… że ten rok będzie wiecznością.

Jeffi, nasz Kochany, czekaj na nas w niebieskich ostępach. Kiedyś ….jeszcze nie jeden turniej poprowadzimy.

Spoczywaj w pokoju