Jan Romański 1950-2011
To jest BYK, zadzwoń do Jasia
Wołaliśmy Go Janek, chociaż miał jeszcze kilka innych imion, no, przede wszystkim Jan (zawsze brzmiało dumnie), ale również Siara (…i wszystko jasne, przyznacie, że podobieństwo do Rewińskiego było uderzające), Amazing (czasem Triple Amazing, ale o etymologii tegoż potem). Dla starych przyjaciół, jeszcze z podwórka, to był Dżony.
Sporo czasu spędzaliśmy w samochodzie, z turnieju na turniej, z mistrzostw na mistrzostwa, z festiwalu na festiwal. Zebrałoby się tych kilometrów pewnie na dwukrotne objechanie kuli ziemskiej. W samochodzie rodziły się pomysły, które Janek potem realizował. Czasem realizacja trwała króciutko, np. gdy w 2003 z Kongresu Bałtyckiego w Sopocie jechaliśmy do Wrocławia na Akademickie Mistrzostwa Europy, a więc przegadanie sprawy w samochodzie, nocka Janka przy komputerze (nie przeszkadzałem, bo nie chrapię), rano odpalenie programu i …zachwyt uczestników. Jednakże bywało, że realizacja pomysłów przebiegała w tzw. tempie Janka. W 1996 wymyśliliśmy specjalną koncepcję teamów. Inauguracja nowego softwaru miała mieć miejsce na 40-lecie PZBS, w którego programie był turniej teamów różnorakich reprezentacji, głównie z OZBS-ów. Omówienie planowanego efektu, łącznie z barwnymi rysunkami wyglądu ekranów, nastąpiło dwa miesiące przed imprezą. Mniej więcej raz w tygodniu dzwoniłem do Janka z zapytaniem, jak przebiegają prace.
– Już mam – odpowiadał Janek.
– Czy mogę wpaść do Cię co by to cudo obejrzeć? – fakt, bywam upierdliwy.
– Jeszcze nie, zostało kilka drobiazgów.
Po tygodniu rozmowa przebiegała w podobnym stylu i tak aż do weekendu, w którym teamy miały być grane. Zadzwoniłem do pracy Janka w piątek ok. 14.00.
– Czy mógłbyś przesłać mi program w mailu? – poprosiłem z dumą w głosie, gdyż od kilku dni miałem swój pierwszy adres e-mailowy.
– Nie mógłbym, bo nie mam co przesłać? – odparł, jak zwykle niezwykle spokojnie, Janek.
Najpierw złapałem słuchawkę telefonu, potem oddech i na koniec równowagę.
– Jak to? – wychrypiałem – przecież mówiłeś, że masz?
– Mam ostateczną koncepcję – dumnie odparł Janek.
– Jestem u Ciebie za 15 minut, nigdzie nie wychodź.
– Panikarz jesteś – przywitał mnie Janek – ale skoro już jesteś to zaparz świeżej kawy, co byś się do czegoś przydał.
W sobotę o 5 rano program był gotowy. No może wersja bardzo początkowa 0.0, ale coś było. Turniej wystartował zgodnie z planem o 10.00, a z każdą kolejną rundą program nabywał kolejną literkę, gdyż Janek sukcesywnie usuwał braki, dodawał modyfikacje, upiększał dizajn. Ponieważ rund było 15, więc wersja 15.0 nadawała się do rozpowszechniania. Od tej pory powiedzenie „już mam” nabrało zupełnie nowego wymiaru, przynajmniej w wersji Jankowej.
Obaj lubiliśmy sędziować w Sopocie, bo słoneczko, plaża (wprawdzie nie znosiliśmy opalania, ale wystarczała świadomość, że plaża jest), no i przede wszystkim Monciak – miejsce naszej młodości. 5-6 lat temu w trakcie Kongresu Bałtyckiego do Sopotu przybyła ekipa z Wydziału Matematyki UW, rocznik 1968-1973, rocznik Janka. Większość Jego kolegów znałem jeszcze z czasów studenckich, więc zostałem zaproszony do wspólnych wspominek w kawiarni, a gdzieżby indziej, na Monte Cassino. O matematykach można by godzinami, ale ten rocznik Janka był chyba jakiś wyjątkowy. Wszyscy jak jeden mąż pasowali do stereotypu matematyka. A jakiż to stereotyp? – zapytacie. Odpowiedzią niech będzie historyjka o typowym matematyku:
Pewien podróżnik wyruszył w podróż balonem. Niestety zerwała się wielka burza, która ustała dopiero po wielu godzinach targania balonem w różnych kierunkach. Gdy przejaśniało, podróżnik zorientował się, że balon znieruchomiał nad zupełnie nieznanym mu lądem. Wychylił się z gondoli i zoczywszy tubylca prozaicznie zapytał:
– Gdzie ja jestem?
– Proszę pana, znajduje się pan w gondoli nieruchomego balonu ok. 6 metrów nad ziemią – zabrzmiała precyzyjna odpowiedź typowego matematyka.
Opowieści sopockie dotyczyły takich historii, acz z życia wziętych. Przypomniano zdarzenie jednego z asystentów ich wydziału, którego tramwaj zatrzymał się na przystanku i starsza pani oczekująca na tramwaj zapytała go, ile przystanków jest do Dworca Centralnego. Dwa – odparł ów asystent. Pani wsiadła i po dwóch przystankach chciała upewnić się, czy to już Centralny. – Nie, droga pani, teraz już cztery.
Pierwszy Janka turniej policzony przy pomocy komputera odbył się w połowie lat 70-tych. Dokładnej daty nie pamiętam, wtedy tylko grywałem i mój czas na sędziowanie jeszcze nie nadszedł, ale Janek już był sędzią uznanym, a możliwości komputerów nasunęły mu pomysł na KoPS-a, czyli Komputerowy Pomocnik Sędziego. Będąc i graczem i sędzią i informatykiem spełniał wszelkie warunki, aby zostać sędzią komputerowym idealnym. I Janek szansy nie zmarnował. Pierwszym jego uczniem był Janusz Ropelewski, który na komputerach znał się tyle co na balecie, ale chętnie używał pierwszych wersji KoPSa, w dodatku, że jeśli coś robił źle, to komputer wyświetlał mu komunikat: To jest BYK, zadzwoń do Jasia. Potem garściami z wiedzy i programu Janka czerpali tacy sędziowie, jak Włodek Wengosz Rutkowski i Maciej Czaja Czajkowski. Obydwaj chyba najwięcej przyczynili się do rozwoju KoPS-a, wynajdując coraz to kolejne dziury w programie lub też żądając kolejnych wodotrysków. I Janek po swojemu, w swoim, opisanym powyżej, tempie realizował ich kolejne zachcianki. Z drugiej strony Janek – wiedząc, że KoPS jako program pod DOS staje się bliższy dinozaurom niż współczesnym wymogom – zintensyfikował prace nad wersją windowsową. Przełomem było przyznanie Polsce organizacji 48. Drużynowym Mistrzostwom Europy w 2006 roku. Próby zbudowania softwaru w oparciu o współpracę z firmą zewnętrzną spełzły na niczym, więc Janek przystąpił do pracy. Odbyliśmy kilka, może kilkanaście seansów burzy mózgów w dość wąskich gronach, ale efekty przerosły nasze najśmielsze oczekiwania. – Amazing, amazing, amazing – w takich słowach zagraniczni dziennikarze brydżowi opisywali program liczący i prezentujący wyniki w internecie z tych mistrzostw. Teraz wiesz już dlaczego Janek został Amazing.
Nastąpiła złota era polskiego systemu obliczania wyników. Dumny byłem, gdy podczas ceremonii zamknięcia 1. Igrzysk Sportów Umysłowych w Pekinie podszedł do mnie Thomas Brening (taki szwedzki Janek) i stwierdził, że po tych igrzyskach śmiało może nazwać siebie światowym nr 2 w dziedzinie programów obsługujących brydża.
– Miejsce nr 1 jest zajęte przez niedoścignionego Janka – stwierdził z niejakim smutkiem.
Do kolejnych mistrzostw Europy, tych w Poznaniu w czerwcu 2011, podchodziliśmy już bez obaw. Szybko przekonaliśmy organizatorów, że nasz polski „piątkowy” system rozgrywania turniejów par jest najlepszy, a prezentacja naszego pomysłu na przeprowadzenie imprezy wzbudziła entuzjazm we władzach EBL. Jedynie wiceprezydenta EBL Radka Kiełbasińskiego nie mogliśmy niczym zaskoczyć, gdyż jako Prezes PZBS ufał nam bez zastrzeżeń. Szczegóły dotyczące mistrzostw Europy dopracowaliśmy, a gdzieżby indziej, w Sopocie podczas Kongresu Bałtyckiego i z ufnością czekaliśmy na czerwiec 2011.
Ciężki zawał, jakiego doznał Janek na inaugurację kursokonferencji sędziowskiej 25 lutego 2011 był zaskoczeniem, przerażeniem, bólem – słowa nie oddadzą ówczesnego stanu ducha. Czas śpiączki był już czasem nadziei, ufności, że jutro, pojutrze nastąpi Janka przebudzenie i Jego powrót do naszej zwykłej codzienności. Na wypadek przedłużenia wybudzenia przygotowaliśmy się na plan B. Na czym ów plan polegał? Rokroczne szkolenia centralne sędziów, szkolenia (niemal codzienne) sędziów komputerowych owocowało powstaniem grupy sędziów, następców Janka, zdolnych, ambitnych i młodych programistów, ludzi, którzy z komputerem się urodzili. Owa grupa pod przewodnictwem Michała Zimniewicza, zaledwie 22-latka z Poznania gwarantowała kontynuację pracy i w pełni wykorzystanie systemu stworzonego przez Janka. Nikt się jednak nie spodziewał, że na 11 dni przed mistrzostwami dojdzie do nas ta najsmutniejsza wieść.
Jan odszedł – o 16.40 6 czerwca 2011 roku sms tej treści przysłał mi Czaja. Mówią, że jak człowiek jest w stanie przygotować się na jakąś smutną wiadomość, to później łatwiej to znieść. Nieprawda. Ból, otępienie, przygnębienie, smutek – wszystko naraz wali ci się na głowę. Bliskość mistrzostw nie pozwoliła jednak na całkowite rozklejenie się. Zresztą Janek nigdy by nie wybaczył, gdybym coś zepsuł w Jego mistrzostwach. Tak, w Jego, gdyż wymodelował te mistrzostwa w nie mniejszym stopniu, niż ja. Wizje mieliśmy wspólne, ale to On przekuł je w najwspanialszy software do obsługi brydża sportowego, jaki kiedykolwiek świat ujrzał.
Na zakończenie zacytuję dwóch zagranicznych przyjaciół Janka, którzy byli Nim zafascynowani, a śmierć Janka zaskoczyła ich równie jak nas wszystkich.
Ton Kooijman, Holandia, wieloletni Championship Manager: On był skarbem, który powinien być z nami jeszcze przez wiele lat. Życzę Ci, abyś przetrwał tę stratę, chociaż wierzę, że gdzieś tam z góry Janek będzie czuwał, aby sprawy podczas mistrzostw przybierały właściwy kierunek.
Eitan Levy, Izrael, sędzia EBL: Wspominam Janka z czułością i podziwem. Był znakomitym programistą, a jednocześnie sympatycznym i skromnym człowiekiem. Pamiętam doskonale, jak będąc sędzią głównym podczas Mistrzostw Europy Par Juniorów we Wrocławiu w 2008 zapytałem Janka, czy byłby w stanie swoim programem policzyć dość skomplikowany carry-over w tych mistrzostwach. Zastrzegłem, że nic się nie stanie, jeśli to okaże się niemożliwe. Ku mojemu zdziwieniu po godzinie Janek zademonstrował poprawkę w programie ujmującą moje wymagania i zapamiętam do końca życia słowa, które Janek wypowiedział: „Moja praca polega na przystosowaniu programu do Twoich wymagań, a nie przystosowaniu Ciebie do mojego programu”.
Ehh, cały ten Janek.
I niech to kłucie kiedyś minie.
Sławek Latała
Warszawa, 10 czerwca 2011
- I choć minęło już 10 lat nadal nie mogę się z odejściem Janka pogodzić (dopisek w 10. rocznicę)